Nie wiem czy jest sens pisać długie i szczęśliwe powitanie mając łzy w oczach, nie wiem czy jest sens w ogóle pisać o tym post, ale skoro kolejny serial dobiegł końca, chyba wypadałoby powiedzieć parę słów.
Nigdy nie spodziewałam się, że The Originals zdobędzie moje serce. Nigdy nie sądziłam, że to dorówna czemukolwiek. Chociażby Pamiętnikom, które osobiście uwielbiam. Sezon piąty i zarazem ostatni dobiegł końca. I co ja mam powiedzieć? Jestem w tak wielkim szoku, łzy lecą mi strumieniami po policzkach i dawno nie byłam taka dumna.
Szczerze wam powiem, myślałam, że zakończenie będzie wymuszone, że specjalnie pociągnęli to wszystko i skończą beznadziejnym akcentem. Nie mogłam się bardziej mylić. Cały odcinek był dla mnie bardzo emocjonalny. Od początku siedziałam i zwijałam się z bólu, który we mnie wywoływał. Oglądając to czułam ogromną pustkę w sercu, nie wiedziałam co mnie czeka za minutę czy dwie...Koniec i mnie zatkało. Nie spodziewałam się, że dwaj najbardziej...lubiani bohaterowie, a dla mnie jeden w szczególności...że to skończy się śmiercią...Że to koniec 'Zawsze i na zawsze'...
Jedyny moment, w którym chociaż na chwilę się oderwałam od tego wszystkiego to pogrzeb Klausa. To śmieszne prawda? Pogrzeb. Powinno być smutno, a oni na nowo się zjednoczyli, na nowo stali się jedną i wielką rodziną.
Jestem bardzo zadowolona z wszystkiego co się tam wydarzyło. Było tyle złego, tyle okropnych rzeczy się działo, a jednak...jestem taka szczęśliwa. Czas chyba na to co robię zawsze.
Klaus (przy okazji mój ulubiony Pierwotny) nauczył mnie przede wszystkim, że możemy się zmienić, jeśli tylko chcemy. Możemy stać się lepszą wersją. Był potworem, a stał się...może nie idealnym, ale świetnym ojcem, cudownym człowiekiem.
Elijah nauczył mnie, a raczej pokazał mi na nowo, jak ważna jest rodzina, tyle razy wstawiał się za Klausem, tyle razy go bronił i na końcu zdecydował, że umrze razem z nim.
Rebekah...Zdecydowanie nauczyła mnie, żeby nie wątpić w swoje szczęście. Nie możemy się poddać i zostawić to co kochamy, to co jest dla nas ważne. Bo w pewnym momencie w życiu powinniśmy być małymi egoistami i zrobić wszystko, żebyśmy my czuli się dobrze i byli szczęśliwi.
Kol...Kol nauczył mnie, że nigdy nie jest za późno. Po prostu...nigdy nie jest za późno na nic, na powrót, na wybaczenie, na żal i smutek...
Freya nauczyła mnie, żeby dbać i pielęgnować to co jest dla nas najważniejsze.
Hailey nauczyła mnie, że trzeba walczyć w imię osób, które się kocha.
Hope...Nie będe ukrywać, że nie jest to moja ulubiona postać, w zasadzie średnio ją lubiłam, ale...Hope nauczyła mnie, że można sobie poradzić z cierpieniem, z bólem, ze stratą, bo to wszystko jest w naszej głowie, a osoby, które nas opuściły ciałem są z nami zawsze duchem, wystarczy, że o nich pomyślimy...
Wiem, że strasznie zagmatwane wytłumaczenie, ale jestem w ogromnych emocjach i nie umiem dobrze dobrać słów. Ale mam nadzieję, że się zadowolicie tą dawką. Za tydzień pierwszy post z serii Back To School! Bądźcie gotowi :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz